Wioletta Piasecka to elbląska pisarka, która specjalizuje się w tworzeniu bajek i sztuk teatralnych dla dzieci. Jej książki od lat cieszą się dużą popularnością. Elblążanka znajduje się obecnie w ścisłej czołówce autorów literatury dziecięcej w Polsce. W październiku ubiegłego roku jej książka „Faustynka. Opowieści patriotyczne” znalazła się na pierwszym miejscu listy bestsellerów księgarni internetowej Bonito.pl, która należy do ścisłej czołówki w Polsce zarówno pod względem sprzedaży (200 tysięcy klientów miesięcznie!), jak i pozytywnych ocen wystawianych przez internautów. Postanowiliśmy przybliżyć Wam postać pisarki, której książki zmieniają świat na lepsze.
Marcin Mongiałło: Pani książki są bestsellerami. Rodzice bardzo chętnie kupują je dla swoich dzieci. Kilka miesięcy temu bajka pani autorstwa “Faustynka” znalazła się na pierwszym miejscu listy bestsellerów księgarni internetowej Bonito.pl, która należy do ścisłej czołówki w Polsce zarówno pod względem sprzedaży (200 tysięcy klientów miesięcznie!), jak i pozytywnych ocen wystawianych przez internautów. Jak to się stało, że pisarka z niewielkiego Elbląga stała się tak popularna w całej Polsce?
Wioletta Piasecka: Elbląg, to nie takie znowu niewielkie miasto. Wielu elblążanom udało się spełnić swoje marzenia i wypłynąć na ogólnopolski rynek. W dziedzinie literatury choćby pani Agnieszka Pietrzyk – elblążanka, też nieźle sobie radzi. Ale rzeczywiście, pierwsze miejsce na liście bestsellerów bardzo mnie ucieszyło. Można powiedzieć, że październik należał do Faustynki. Złożyło się na to wiele czynników. Moja książka została lekturą w Wielkim Maratonie Czytelniczym, który początkowo obejmował swym zasięgiem tylko województwo pomorskie, a teraz biorą w nim udział szkoły z całej Polski, a także z zagranicy. Do tego w sierpniu uruchomiłam kanał na YouTube, gdzie promuję swoją twórczość i tam filmik o Faustynce również cieszy się sporą popularnością. No i spotkania autorskie w szkołach i bibliotekach, na których od lat promuję swoje książki też miały duży wpływ. Ale nie oszukujmy się, jeśli wydawnictwo nie zainwestuje w reklamę, książka może leżeć na półkach nie czytana wiele lat. Remigiusz Mróz, obecnie najpopularniejszy pisarz w Polsce, w ostatnim wywiadzie stwierdził, że pisarza, przy podpisywaniu umowy, bardziej powinna obchodzić informacja, ile wydawnictwo chce przeznaczyć na promocję, a mniej wysokość nakładu, bo ten zawsze można dodrukować. Chciałabym być na tym etapie, że w umowie z wydawcą mam wpisaną strategię reklamy. Z tego, co wiem, księgarnia Bonito również zachodziła w głowę, jak to możliwe, że książka bez żadnej reklamy wskoczyła na pierwsze miejsce. Cieszę się, ale proszę sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby wydawca choć trochę promował tę książkę.
Jest pani z wykształcenia polonistką. Myślę, że wybór takiego kierunku nie był przypadkowy. Marzyła Pani, aby zostać pisarką już na studiach?
Nie. Przyznam szczerze, że nawet o tym nie myślałam. Owszem lubiłam pisać, ale marzyłam, by zostać nauczycielką języka polskiego. Po skończeniu studiów znalazłam ofertę pracy na pół etatu w szkole, ale niestety pensja nie starczyłaby mi na pokrycie biletu miesięcznego. To był zresztą krótki czas, gdzie mieszkałam u teściów poza Elblągiem. Z żalem musiałam odpuścić i zatrudniłam się w księgowości w firmie budowlano-przemysłowej. Tam o poprawnej polszczyźnie nie było co marzyć, za to wszyscy biegle posługiwali się „łaciną”. Po pracy, żeby nie oszaleć pisałam bajki. Kilka lat później, gdy szuflada zapełniła się tekstami, nieśmiało pomyślałam o znalezieniu wydawcy.
Skąd czerpie Pani inspiracje do pisania?
Lubię prawdziwe historie, a szczególnie historie, które mogłyby być dla nas lekiem na ponure dni, czy na kłopoty. Napisałam wiele biografii dla dzieci, po które śmiało mogą sięgać i dorośli czytelnicy, bo wszystkie informacje o moich bohaterach są prawdziwe. Zanim oddam tekst do wydawnictwa, sprawdzam wszystko aż do znudzenia. Inspiracją są również dzieci ze spotkań autorskich, a czasami wystarczy, że podczas wędrówki z psem zaświta mi w głowie jakiś pomysł nie wiadomo skąd i zamieni się w opowieść. W marcu ukaże się kolejna biografia. I jeśli dotrzymam sobie danego słowa, to ta biografia jest ostatnią, jaka napisałam. Na zamówienie wydawnictwa opisałam dzieciństwo i młodość Karola Wojtyły, zanim został Janem Pawłem II. A ponieważ jest to postać ze wszech miar wyjątkowa, chciałabym na nim biografie zakończyć.
Czy trudno jest zaistnieć nieznanemu pisarzowi na rynku książki? Wiadomo, że istnieje wielka konkurencja. Jak Pani uważa, co zadecydowało, że odniosła Pani sukces?
Na mój sukces wpływ miało tylko jedno: niepoddawanie się. Podnoszenie się po porażkach, których nie brakowało i które zresztą do dzisiaj się zdarzają. Kiedyś przeczytałam dobrą definicję sukcesu. Sukces to milion porażek przyjętych z entuzjazmem. W pełni się pod tym podpisuję. Natomiast jeśli chodzi o debiut, to uważam, że młodemu twórcy zaistnieć jest naprawdę trudno, a wydanie pierwszej książki wymaga nie lada zachodu i cierpliwości. Dzisiaj jest jeszcze trudniej, bo na debiutantów czyhają wydawnictwa oferujące wydanie w tzw. self publishingu. To znaczy, że autor ma wyłożyć w części lub w całości pieniądze na sfinansowanie własnego utworu. Jednym słowem przyjąć na siebie ryzyko wydawcy. Nie wiem, jak wówczas wygląda dystrybucja, czy promocja, ale wydaje mi się to dość nieuczciwą praktyką.
Zanim zaczęła Pani pisać, zawód pisarza kojarzył się Pani z takim życiem, jakie Pani wiedzie teraz?
Nie, oczywiście, że nie. Przede wszystkim nie wierzyłam w siebie, ani w to, że będę kiedyś utrzymywała się wyłącznie z pisania. No i myślałam, że pisarz siedzi sobie przy kominku albo na tarasie, nie wiem dlaczego zawsze w tej roli wyobrażałam sobie mężczyznę, z fajeczką, przy biurku, nikt mu nie przeszkadza, a on w spokoju stukając w starą maszynę do pisania, w której szwankuje niejedna literka, zapisuje strona po stronie. Nie wiem jak wygląda życie innych pisarzy, ale powiem jak wygląda moje. Przede wszystkim działalność literacką mam zarejestrowaną w urzędzie i podlegam takim samym prawom rynku, jak każdy przedsiębiorca, czyli płacę ZUS bez żadnych ulg, od lutego coś około 1416 zł miesięcznie. Do tego każdą wolną chwilę wykorzystuję na pisanie. I to nie przy kominku i nie z fajeczką, tylko w bloku na Zawadzie na ósmym piętrze. Zazwyczaj piszę od rana. Kiedyś pisałam tylko w nocy, ale wiek robi swoje i każda nieprzespana noc od razu odbija mi się na twarzy. Jednak większość roku na zaproszenie bibliotek, szkół, przedszkoli jeżdżę na spotkania autorskie. Te spotkania są płatne i one tak naprawdę pozwalają autorom godnie żyć. Mają jednak tę wadę, że są daleko i większość czasu spędzam w hotelach. I albo polubi się tę samotność, albo stanie się nie do zniesienia. Ja na szczęście ją oswoiłam. Kiedy kończą się tantiemy, piszę scenariusze teatralne, za które teatry płacą od ręki. Zawsze wtedy jednak mam zadrę z tyłu głowy, że nie pracuję nad powieścią. Dlatego postanowiłam współpracować tylko z kilkoma teatrami. Generalnie jednak albo stukam w klawiaturę, albo jestem w trasie. Mój mąż ma anielską cierpliwość.
Praca pisarza daje satysfakcję, ale z pewnością jest też wyczerpująca. Czy zdarzyło się Pani mieć kryzys twórczy? Jak Pani sobie z tym radzi?
Często mam zwątpienia. Poważniejszy kryzys twórczy dopadł mnie cztery lata temu. Jedna z moich książek Mała Cyganeczka została lekturą i przeżyłam straszny i długotrwały hejt. Zarzucano mi między innymi, że nie powinnam używać słowa Cyganeczka tylko Romka itd. Sami Romowie stanęli w mojej obronie. To był dla mnie bardzo trudny czas. Żeby uwierzyć w siebie i podnieść się z marazmu zapisałam się na kurs dla zaawansowanych pisarzy do pani profesor Wryczy-Bekier, który nie był tani, ale bardzo chciałam poddać się ocenie i wzmocnić mój warsztat, no albo rzucić wszystko i zająć się czymś innym. Otrzymałam mnóstwo komplementów i dobrych słów, w dodatku po tym kursie wszyscy pisarze na Targach Książki w Krakowie – około 800 osób – zostali poproszeni o napisanie krótkiego opowiadania, dwadzieścia najlepszych miało się znaleźć w książce 20 autorów na 20-lecie Targów Książki. Moje pierwsze w życiu opowiadanie dla dorosłych znalazło się wśród najznakomitszych nazwisk w Polsce. Zaczęłam więcej pisać i pokusiłam się o napisanie powieści dla dorosłych. Myślę, że w styczniu ją skończę.
Odbywa Pani co roku bardzo dużo spotkań autorskich w całym kraju. Chyba jest pani pod względem ich ilości rekordzistką?
Rzeczywiście chyba jestem rekordzistką. Biblioteki lubią mnie i moje książki. I to nie tylko w Polsce. Miałam też spotkania w Stanach Zjednoczonych, we Włoszech, parę razy we Francji, w Norwegii, czy na Litwie. Ostatnio, chcąc nieco ograniczyć liczbę spotkań, znacznie podwyższyłam honorarium i okazało się, że tych zaproszeń jest jeszcze więcej. Nie ukrywam, że do spotkań autorskich starannie się przygotowuję. Na początku jest opowieść, którą urywam w kulminacyjnym momencie. Dzieci mnie wtedy proszę, żebym zdradziła, co dalej, ale rzadko dam się namówić. Chcę by czytelnicy po spotkaniu wypożyczyli książkę w bibliotece i sami przeczytali. Wtedy wiem, że wszystko to ma sens. W drugiej części spotkania robię z dziećmi przedstawienie z mojego wierszyka lub teatrzyk kukiełkowy, który nagrałam z polskim radiem, a w trzeciej części jest wywiad z pisarzem. Opowiadam im wtedy o śmiesznych, czasami wzruszających chwilach, jakie mnie spotykają w moim pisarskim życiu.
Jak reagują dzieci, które biorą udział w spotkaniach autorskich? Czy wspomina pani w szczególny sposób któreś ze spotkań?
Dzieci są kochane, grzeczne i otwarte. Nigdy nie muszę nikogo uciszać, nawet gdy na spotkaniu jest 300 czy 400 dzieci, bo i takie spotkania bywają. Po prostu uczę się pięknie opowiadać. Czasami zdarzają się nieudane spotkanie, ale rzadko. Spotkania są dla mnie świętem. Ostatnio na spotkaniu w bibliotece publicznej w Wejherowie wszystkie dzieci miały ze sobą Faustynkę. Zrobiło mi się tak ciepło na serduszku. Nawet chłopcy mówili mi, że kochają tę książkę. A co do spotkań, które utkwiły mi w pamięci, to wiele jest takich. Choćby niedawne, gdy po ponad godzinnym spotkaniu dziewczynka podeszła i powiedziała „proszę pani było wspaniale, czy mogłaby pani jeszcze raz to wszystko nam opowiedzieć?”.
Dwie z Pani książek – “Faustynka” i “Ignaś” zostały wydane przy udziale Biura Programu “Niepodległa” – państwowej instytucji kultury powołanej do promocji i komunikacji Programu Rządowego „Niepodległa” na lata 2017–2022, którego celem jest „wzmocnienie poczucia wspólnoty obywatelskiej Polaków”. Obie Pani bajki mają na okładkach logo „Niepodległa”. To bardzo duże wyróżnienie. Z tego co wiem bardzo niewiele książek zostało w ten sposób uhonorowanych. Jak to się stało, że wyróżnione w ten sposób zostały Pani książki?
Zbierając informacje do książki o Ignacym Janie Paderewskim pojechałam do Warszawy, żeby zobaczyć na własne oczy, to wszystko, o czym chcę pisać. Idąc Nowym Światem pierwszy raz zobaczyłam to wspaniałe logo. Od razu zaczęłam szukać informacji skąd się wzięło. Okazało się, że kiedy Józef Piłsudski przyjechał do Polski 10 listopada 1918 roku napisał na kartce słowo Niepodległa. I to odręczne pismo stało się symbolem stulecia odzyskania niepodległości. Pomyślałam, że cudownie byłoby mieć je na książkach. Napisałam do Biura Programu „Niepodległa” i załączyłam teksty Ignasia i Faustynki, a oni do mnie w krótkim czasie oddzwonili z informacją, że niestety nie udzielają loga na komercyjne książki, ale zapraszają mnie do Warszawy. Zastanawiałam się co też mogą mi zaproponować. Okazało się, że obie książki tak im się spodobały, że sami chcą je wydać. Niestety nie mogłam się na to zgodzić, bo miałam podpisaną umowę z wydawnictwem. No i okazało się, że Biuro Programu „Niepodległa”, ku mojej radości, porozumiało się z Wydawnictwem Niko i wspólnie to wydali.
Na swoich bohaterów wybiera pani nierzadko nietuzinkowe postaci takie jak Ignacy Jan Paderewski czy Hans Christian Andersen. Co daje dzieciom zapoznanie się z ich bogatym, ale i bardzo pożytecznym życiem? Zakładam, że wybór takich bohaterów Pani bajek nie jest przypadkowy?
Andersen to był mój wybór, ale Ignacy Jan Paderewski to pomysł mojego męża i syna. Z okazji setnej rocznicy odzyskania niepodległości szukałam postaci, która najbardziej się temu przysłużyła i będzie wzorem dla dzieci. Oczywiście większości z nas przychodzi na myśl jedno nazwisko: Józef Piłsudski. Józef Piłsudski zrobił dla Polski naprawdę wiele i jest niewątpliwie ojcem niepodległości, jednak ma też, co tu dużo mówić, tak czarne karty historii, że nie jest dla mnie wzorem do naśladowania. Natomiast Ignacy Paderewski jest postacią nie tylko wielkiego talentu, zaangażowania w sprawy Polski, ale też najwyższej kultury osobistej, pracy, uczciwości i taktu. Szkoda, że zapomnieliśmy nieco o tym wspaniałym człowieku. Gdy opowiadam o nim na spotkaniach, zdarza się, że któraś z nauczycielek się rozpłacze. A już na pewno na końcu spotkaniu, podczas podpisywania autografów słyszę często „ojej nic o Paderewskim nie wiedziałam, a to taka niezwykła postać”. Gdyby nie on, nigdy nie odzyskalibyśmy Ojczyzny.
Czy koleje Pani życia wpłynęły na decyzję, aby zacząć pisać? A może stało się to już wcześniej?
Chyba jednak koleje życia. Przede wszystkim nie spełniło się moje marzenie o byciu nauczycielką. Wyobrażałam sobie, że zaangażuję młodzież w kółko teatralne, że będziemy omawiać utwory wspaniałych poetów, a tu niestety młodzieńcze ideały rozbiły się o codzienność. W dodatku to był rok 1990, czyli pełnia transformacji ustrojowej, galopujące bezrobocie i stopy procentowe kredytów tak wysokie, że o własnym kącie nawet się nie marzyło. Wtedy napisałam pierwszą bajkę, która została wydana dopiero w trzeciej książce. To była bajka o misiu, który marzył o swoim malutkim domku. Tak malutkim, że nie można było przejść, by się o coś nie potknąć. Jednak misio nawet nie ośmielił się marzyć o większym. To oczywiście nie były marzenia misia, tylko moje. No i wzięłam kredyt hipoteczny na zakup mieszkania na Zawadzie. Miałam go spłacać dwadzieścia lat, ale na szczęście spłaciłam w siedem, dzięki bibliotekom, które odkryły moje książki i zaczęły mnie zapraszać na spotkania autorskie. Każda złotówka z książek szła na spłatę kredytu. Dobrze, że nie dałam się namówić na kredyt we frankach, choć wtedy każdy się ze mnie śmiał, że biorę w złotówkach. A jak się później okazało na kredyt we frankach, to chyba i bajki by nie pomogły.
Osobiście uważam, że pani książki mają wielkie pokłady nadziei i optymizmu. Dzieci mogą czerpać dużo pozytywnych przykładów z życia bohaterów. Miała Pani w swoim życiu trudne okresy. Czy można czerpać inspirację z chwil, w których los nas ciężko doświadcza?
Miałam dużo ciężkich chwil w życiu, ale nie chcę o tym rozmawiać. Nigdy nie opowiadam w wywiadach, czy w mediach społecznościowych o zmartwieniach, chorobie, czy szczególnie bolesnych niepowodzeniach. Po co? Ktoś przeglądając fejsa przy kawie czyta o pogrzebie, śmierci, czy innym nieszczęściu, a za sekundę przewija dalej i śmieje się z mema, czy jakiegoś dobrego dowcipu. Nie uważa pan, że wszystko przez to spłycamy? Stajemy się mniej wrażliwi, obojętni, nad niczym się głębiej nie zastanawiamy. A trudne chwilę nie omijają nikogo. Trudne chwile uczą nas wielu rzeczy, a przede wszystkim pokory. Choć wolałabym ich nie doświadczać. Kiedyś Maryla Rodowicz śpiewała „nie daj mi, Boże, broń Boże, skosztować tak zwanej życiowej mądrości”, bo i po co? Życiowa mądrość, owszem uczy, ale przy okazji odbiera beztroskę, a czasami całkowicie pozbawia nas radości życia.
Czy przewiduje Pani napisanie książki dla dorosłych czytelników? O czym chciałaby Pani napisać?
Już kończę pierwszą w życiu powieść dla dorosłych. Mam wielką nadzieję, że znajdę wydawcę. Ale jak znam siebie, to na pewno się nie poddam. To zwyczajna obyczajówka, o miłości, o perypetiach damsko-męskich. Nie jest to może wybitne dzieło, ale ja ją lubię, a jej pisanie przyniosło mi niesamowitą frajdę, jakiej już dawno nie czułam podczas pisania.
Polacy czytają bardzo mało w stosunku do mieszkańców innych państw. Ubiegłoroczny raport Biblioteki Narodowej o stanie czytelnictwa w Polsce pokazuje, że jedną książkę w ciągu roku przeczytało dwa lata temu w naszym kraju zaledwie 37 procent badanych. Jeszcze w 2006 roku takich ludzi było 50 procent. Czy nie uważa Pani, że duże znaczenie dla wzrostu czytelnictwa w danym kraju ma kontakt z książką w bardzo młodym wieku? A jeśli tak, to robi Pani bardzo dużo dla rozwoju czytelnictwa w Polsce.
Dziękuję. W ubiegłym roku w Kościerzynie otrzymałam nagrodę za Ignasia. Przy jej wręczaniu pani powiedziała mi, że tę nagrodę wręcza ze szczególnym uznaniem, bo dzięki mnie w całym powiecie kościerskim wzrosło czytelnictwo. Było mi naprawdę miło. Co zrobić, żeby dziecko czytało? Pokazać mu przykładem. Dziecko naśladuje tych, których kocha. Jeśli rodzic czyta, ono też będzie czytać. A zatem kochani, odłóżmy telefony i czytajmy dzieciom i z dziećmi. Obiecuję, że ten czas zaowocuje w niedalekiej przyszłości. Szybciej, niż się tego spodziewacie.
Czego mogę życzyć Pani w Nowym Roku?
Zdrowia. I żeby nic się nie zmieniało. To dla mnie bardzo dobry czas. Dziękuję za rozmowę i wszystkim Państwu życzę odwagi do spełniania marzeń. W końcu, jak mówił Nikola Tesla, ogranicza nas tylko wyobraźnia.
Dziękuję bardzo za rozmowę. Życzę dużo, dużo zdrowia i kolejnych wspaniałych książek.
Rozmawiał: Marcin Mongiałło